"Gorący towar" dowodzi, że nie ma takiej filmowej kliszy, jakiej nie jest w stanie ożywić dobra chemia między ekranowymi
[empty]
partnerami (czy – jak w tym wypadku – partnerkami). Komedia Paula Feiga zbudowana jest z klocków, które legły o podstaw niezliczonych buddy cop movies, a Sandra Bullock i Melissa
[empty]
McCarthy nie wychylają się poza bezpieczne ramy własnych emploi. A jednak energia, jaką wyzwalają między sobą aktorki, sprawia, że ten towar - choć wydaje się zaledwie odgrzewany - pozostaje naprawdę gorący. Znamy przecież tę historię na pamięć, obkuci telewizyjnymi powtórkami kolejnych "Zabójczych broni", "48 godzin" czy innych "Godzin szczytu". Dynamika relacji dobry/zły glina to sprawdzony schemat: dwoje skrajnie różnych bohaterów przełamuje własną niekompatybilność i odkrywa, że w duecie ich skuteczność wzrasta. Bullock wciela się więc w zapiętą pod szyję i usztywnioną agentkę FBI z tak nieudanym życiem osobistym, że nawet kota musi "pożyczać". McCarthy z kolei kreuje bezkompromisową i nieobliczalną policjantkę budzącą strach w każdym, kto stanie jej na drodze - wliczając w to swojego przełożonego. Wspólny cel, który wymusi na kobietach zawarcie niełatwego przymierza, też jest standardowy: pojawił się nowy, tajemniczy przestępca i trzeba go przymknąć. Ale właśnie duet Bullock/McCarthy jest kluczem do sukcesu filmu. Cały numer polega na tym, że obie gwiazdy są mądrzejsze od postaci, w które
[empty]
się wcielają. Zamiast wchodzić sobie w paradę, nawzajem się uzupełniają. Pierwsza spokojnie ogrywa neurozy swojej bohaterki, pozostawiając drugiej pole do szarżowania. Dla spokoju od czasu do czasu zamieniają się też rolami: Bullock potrafi więc zaszaleć, a McCarthy uderza momentami w subtelniejsze tony (mimo, że jest specjalistką od dosadnego humoru oraz sprośności, to w końcu niezła aktorka). I choć sporo tu celnych momentów emocjonalnych, dominują oczywiście slapstickowe gagi (patrz: sekwencja rubasznej popijawy albo scena z McCarthy nie mogącą wysiąść z samochodu). Zaskoczeniem może być jedynie
[empty]
dość duża dawka przemocy – zwłaszcza tej z nożem w roli głównej. Ale okaleczanie głównego bohatera to w końcu jeden ze stałych punktów programowych kumpelskiej komedii policyjnej. Przypomnijcie sobie Mela Gibsona w "Zabójczych broniach". Film Feiga jednak nie samymi kliszami żyje. Raz za razem powraca tu przecież motyw łamania stereotypów, burzenia konwencji; czy są to przesądy dotyczące albinosów czy nieudolne próby zgrywania "twardzielki" przez bohaterkę Bullock. To jeden z powracających – i najbardziej udanych – gagów: agentka FBI zdecydowanie przerasta swoich kolegów kompetencją, ale wciąż nie wychodzą jej "filmowe" gesty, jakimi męscy herosi zazwyczaj podkreślają swój
[empty]
autorytet. A to pójdzie nie
[empty]
w
[empty]
tę stronę korytarzem, a to nie uda jej się spektakularnie ruszyć z piskiem opon. Odbijając się od szpanerskiej konwencji niczym od ściany, agentka przypieczętowuje swoje wykluczenie z męskiego środowiska. Zresztą również jej towarzyszka jest na swoim posterunku outsiderską z konieczności. Talent zawodowy bohaterek paradoksalnie spycha je na obrzeża męskich środowisk, w jakich się obracają. Czy film Feiga byłby zatem gorzką refleksją na temat zawodowej
[empty]
sytuacji kobiet na zmaskulinizowanym rynku pracy?
[empty]
Niby-beztroska komedia pełna przykrych spostrzeżeń? Pasuje - w końcu Feig wyreżyserował też "Druhny".