Kiedy jako
[empty]
dzieciak potajemnie zjadłem całą tabliczkę czekolady, na stałe pozbyłem się zamiłowania do słodyczy. Jeśli ktoś z Was zdecyduje się zabrać córkę, siostrzenicę
[empty]
lub jakiegokolwiek nieletniego pociotka na seans "Winx. Magicznej przygody 3D", istnieje spore prawdopodobieństwo, że do końca swych dni dziecko zaspokoi zapotrzebowanie na estetykę lukru i słodkości. Jedno jest pewne –
[empty]
po lekturze "Winx..." żaden dorosły widz nigdy więcej nie będzie już chciał oglądać nastoletnich czarodziejek ubranych w pastelowe łaszki. Ale nie dla nich przeznaczona jest ta włoska animacja. "Winx..." to produkcja dla małych dziewczynek, które lubią opowiastki
[empty]
o nastoletnich czarodziejkach gadających przez komórki, ładniutkich książętach i złych czarownicach. Bloom (Magdalena Krylik) to młoda czarodziejka dawniej należąca do tytułowego Klubu Winx. Aktualnie zna już swoje biologiczne korzenie i pełni obowiązki księżniczki krainy Domino. Obowiązki to niełatwe, bo obejmujące pląsanie po wielkim zamku, rekreacyjną jazdę na koniu, zabawę z małym niebieskim królikiem oraz selekcję kawalerów ubiegających się o jej rękę (żałosnych, oczywiście). Bo choć rudowłosa księżniczka z wzajemnością zakochana jest w Skye (Waldemar Barwiński), dwojgu młodym nie dane jest żyć razem długo i szczęśliwe. Bloom mogłaby użalać się nad sobą i walczyć o niemożliwe uczucie, gdyby nie fakt, że ma do wykonania zadanie ciut większego kalibru. Wraz z przyjaciółkami z Klubu Winx musi powstrzymać trzy złe czarownice, które chcą zniszczyć Drzewo Życia utrzymujące równowagę między siłami dobra i zła. Nastoletnie czarodziejki rzucają więc
[empty]
swoje dotychczasowe zadania, by ocalić
[empty]
świat przed mrokiem. Jeśli twoje dziecko ogląda "Winx Club", wiedz, że nic się nie dzieje. Po prostu jego odporność na nudę jest nieporównanie większa od tej, jaką jest w stanie wykrzesać z siebie dorosły widz. Kolejna odsłona przygód kolorowych czarodziejek to zdecydowanie nie jest film dla starych ludzi. Kto ukończył dziesiąty rok życia, prawdopodobnie nie odnajdzie w tej historii nic ciekawego. Reżyser Iginio Straffi celuje bowiem w dobrze rozpoznaną i precyzyjnie określoną grupę docelową – interesują go fanki popularnej serii (prócz serialu animowanego "Winx..." firmuje także gry komputerowe dla najmłodszych), wtajemniczone w historie bohaterek i oswojone z estetyką tej opowieści. Dla postronnego widza to właśnie estetyczne walory filmu włoskiego twórcy okazują się nieznośne. Przy "Winx..." nawet przygody uczniów z "High School Musical" wydają się mroczną opowieścią na miarę Dickensa, a "Kevin sam w domu" to już prawdziwe kino gore. Tutaj wszystko jest słodkie, lukrowane, pastelowo mdłe. Od patrzenia na ekran upstrzony wszystkimi kolorami tęczy dostać można oczopląsu, a sama historia słodkich dziewuszek, co to ratują świat przed złem, wydaje się zupełnie drugorzędna i wtórna. "Winx..." nie proponuje też niczego świeżego
[empty]
na poziomie filmowej formy: animacja jest dość banalna, a muzyczne ilustracje złożone z popowych
[empty]
pląsów to typowa konfekcja familijnego kina. Nie ma się jednak co obruszać na obraz włoskich
[empty]
twórców – ten skrojony jest dla określonej widowni i z pewnością będzie się jej podobał. Pozostałych widzów rozczaruje nawet wtedy, gdy nie będą sobie obiecywać niczego wielkiego. Ale kogo obchodziłoby ich zdanie?