Hank Moody (David Duchovny) to ironiczny, sarkastyczny pisarz, mający wszelkie konwenanse w głębokim poważaniu. Bywa chamski, nieprzyjemny, ale jest też uroczo rozbrajający. Lubi wypić, pali i nie stroni od narkotyków. Kobiety za nim szaleją, a on szaleje za nimi - można powiedzieć, że jest uwarunkowany na wydupczenie wszystkiego, co się nawinie i wygląda w miarę ok. Jego podejście do życia dobrze obrazuje tytuł jego największego bestselleru - Bóg nienawidzi nas wszystkich - książki, dzięki której na stałe wpisał się w panteon najwybitniejszych współczesnych pisarzy amerykańskich i której podła ekranizacja przyniosła mu solidne dochody. Od długiego czasu nic kompletnie jednak nie stworzył i musi dorabiać pisaniem bloga, dokładając swoją cegiełkę do tworzącej się kultury internetu, której nie znosi. Hank to jednak
[empty]
nie kolejny zepsuty sławą i pieniędzmi produkt przemysłu rozrywkowego. To człowiek na życiowym zakręcie, walczący o odzyskanie swojej wieloletniej partnerki Karen (Natasha McElhone), w której ciągle jest zakochany,
[empty]
a która wkrótce ma wyjść za ułożonego, odpowiedzialnego i nudnego potentata
[empty]
prasowego, kogoś będącego całkowitym przeciwieństwem Hanka. Becca, córka Karen i Hanka,
[empty]
to druga kobieta, którą Moody kocha nad życie i dla której jest naprawdę dobrym, choć często niesłownym, ojcem. Tak w skrócie wygląda podłoże fabuły serialu "Californication". Niby nic oryginalnego, jednak
[empty]
z tego materiału udało się wydobyć w ciągu dwunastu 25-cio minutowych odcinków tyle treści, że spokojnie można by obłożyć nimi kilka hollywoodzkich hitów. Inteligentny, cięty humor, pełen przekleństw język, ociekająca seksem atmosfera ze śmiałymi, momentami wręcz
[empty]
bluźnierczymi scenami erotycznymi, przy jednoczesnym znakomitym ukazaniu procesów regulujących związki partnerskie, przyjacielskie i wyraźnym prorodzinnym przesłaniu - taki miszmasz mogliśmy zobaczyć co najwyżej w komediach Kevina Smitha. "Californication" to jednak całkiem inny poziom, o którym niezłe poniekąd
[empty]
produkcje
[empty]
Smitha mogą tylko pomarzyć. "Californication" nie byłoby jednak w połowie tak dobre, gdyby nie znakomity duet aktorów. Duchovny i McElhone grają rewelacyjnie, z łatwością tworząc między Hankiem i Karen wyczuwalną przez widza więź. Ukazanie naprawdę skomplikowanej relacji w sposób często pozbawiony słów to prawdziwe mistrzostwo, rzadko widziane w serialach. Ten pełny uczuć, wzajemnego przyciągania, lat wspólnych doświadczeń i rozczarowań związek jest siłą napędową każdego
[empty]
epizodu. Po roli Hanka widać, jaka krzywdę karierze Duchovnego wyrządziło zbyt długie granie w Z archiwum X i późniejsze utożsamianie go z Foxem Mulderem. Mam nadzieję, że "Californication" otworzy nowy etap na jego aktorskiej ścieżce. "Dexter", "Californication" - nie sądziłem, że nadejdą czasy, w których seriale, przez lata utożsamiane z niezbyt wyszukaną formą spędzania czasu, staną się synonimem rozrywki ambitnej, odważnej, pełnej pasji i wizji, gdzie świeże, dobre pomysły są mile widziane, a schematy omijane szerokim łukiem. Ale to już temat na całkiem inną historię. Jedyna zauważalną wadą tego serialu jest fakt, że na razie powstał tylko pojedynczy
[empty]
dwunastoodcinkowy sezon. Na szczęście już wkrótce rozpocznie się emisja sezonu drugiego. Mam nadzieję, że wzorem "Dextera", będzie jeszcze lepszy.