Jest rok 2137. Trzecia wojna światowa przeobraziła naszą planetę w gigantyczne cmentarzysko. Tylko tyle pozostało po potężnych, tętniących niegdyś życiem wielkich i dostojnych metropoliach. Mimo, że pod gruzami leżą miliardy ofiar, ta wojna toczy się nadal - walka o przetrwanie trwa nieustannie. Między ruinami strzelistych drapaczy chmur przemykają się cudem ocalali ludzie, cyborgi, roboty i wszelkiego rodzaju maszyny wojenne... Appleseed było jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie anime, a to z tego powodu,
[empty]
że nowa produkcja CG rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni jest ekranizacją mangi jednego
[empty]
z moim ulubionych rysowników (oczywiście poza Yukito Kishiro oraz grupy CLAMP), czyli Masamunego Shirowa. Początek filmu jest po prostu zapierający dech w piersi! Potem ludzie od scenariusza raptownie tracą inwencję, zaczyna się łzawy melodramat, że mamusia nie żyje, że kolega robot, że przyjaciółka się rozleci, itd. Jakby ktoś nie wiedział to ta początkowa, bojowa część filmu to swego rodzaju test - co potrafią wyciągnąć z tego, co mają. Ogólnie Appleseed mi się podobał (chociaż grafika na pierwszy rzut oka ciutek mnie odstraszyła), ale jeśli chodzi o głębię,
[empty]
to jednak czegoś mi w tym zabrakło. I nie chodzi mi wcale o więcej akcji. Po obejrzeniu czułem jakiś taki niedosyt, jakby potencjał całej historii nie
[empty]
został do
[empty]
końca wykorzystany. Ghost in the Shell z 1995 roku, który jest również ekranizacją mangi Pana Shirowa był pod tym względem dużo, dużo lepszy. Choć puste to moim zdaniem jednak za mocno powiedziane. Fakt, że nie było ambitnym dziełem o niespotykanej głębi. No i też pewnie miało bardziej oddziaływać wizualnie niż treściowo, ale jednak coś w tej treści można znaleźć. A poza tym ja osobiście nie oczekuję, że każde anime musi być ambitne, musi mieć głębię i musi nieść ze sobą jakieś wartości. Czyste kino rozrywkowe, które nie zmusza do myślenia a tylko do biernego oglądania też jest czasami potrzebne. A Appleseed miał chyba przede wszystkim ładnie (no wiem, kwestia gustu) wyglądać i tym przyciągać
[empty]
do siebie widzów, co mu się zresztą udało. Nie jestem zwolennikiem animacji 3D, ale Appleseed mnie nawet pozytywnie zaskoczył. Oczywiście to nie świadczy, że obraz jest pozbawiony wat choćby w sposobie animacji postaci, które czasami były zbyt sztuczne, plastikowe. Mnie na dzień dobry styl animacji też nie przypadł do gustu i musiałem się z nią oswoić, ale ładna, nie ładna, grunt, że była dobrym chwytem reklamowym i wiele osób przyciągnęła. Szczerze mówiąc to, czemu się dziwić skoro produkcja raczej była głównie przeznaczona do tego by pokazać się z nią na zachodzie. Moim zdaniem teraz gdzie właśnie podobno animacja przeżywa intensywny rozkwit na wschodzie i zaczyna pełną parą podbijać też właśnie rynki zachodnie mało będzie rasowych anime gdzie się uświadczy rewelacyjnego klimatu jedynego w swoim rodzaju. Appleseed jest zwyczajnym filmem sci-fi z tym, że narysowanym japońską kreską. Jak wiadomo lekkie kino najlepiej się sprzedaje po tej stronie świata gdzie wszyscy są przyzwyczajeni do hollywoodzkich produktów. Jeśli Japończycy chcą
[empty]
podbić nasz rynek muszą się do niego dostosować. Co do samego Appleseed to, że może fabuła nie jest jakaś wyszukana i pogmatwana nie musi być minusem tego filmu, który sam w sobie nie był zły. Po za tym w większości anime właśnie najbardziej przez to mnie denerwowało, że
[empty]
wręcz na siłę kręci się tam i gmatwa fabułę prawie jak w operach mydlanych... Dla mnie coś takiego nie jest kunsztem i wcale nie świadczy o tym, czy film jest wartościowy. Do minusów filmu, można zaliczyć nie wątpliwie słabą muzyką japońskiej grupy muzycznej o dość (przynajmniej dla mnie) dziwnym nazwie Boom Boom Satellites. Tylko Ryuichi Sakamoto się wyróżnia ze swoim kawałeczkiem Coro, ale nie dodatnio... Ja podczas oglądania filmu miałem wrażenie, że nasi japońscy bracia na cały film, który trwa ok. 105 minut, skomponowali tylko jedną ścieżkę dźwiękową.